5 stycznia obchodzimy wspomnienie bł. Dydaka Józefa z Kadyksu (1743-1801), kapucyna i apostoła Hiszpanii.

Józef Franciszek Jan Maria (Dydak) urodził się 30 marca 1743 roku w szlacheckiej rodzinie w Kadyksie w Hiszpanii. Po niepowodzeniach, jakich doznał na studiach filozoficznych, w 1756 roku wszedł do kościoła kapucynów w Ubrique w Hiszpanii, gdzie przeżył wewnętrzny wstrząs słysząc braci kapucynów śpiewających liturgię godzin:
„Moją duszę napełniła tak wielka radość i doznałem tak niezwykłego zachwytu, że myślałem, że tracę zmysły.”
bł. Dydak Józef z Kadyksu
Było to niezwykłe, gdyż wcześniej odczuwał wielki wstręt do życia zakonnego, a zwłaszcza do kapucynów. W tym momencie odkrył, że życie zakonne zaczyna go pociągać i budzi w nim zapał nie do opanowania. 31 marca 1758 roku rozpoczął roczny nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów w Sewilli. Święcenia kapłańskie otrzymał 24 maja 1766 roku w Cardonie.

Obdarowany przez Boga niezwykłą mądrością, stał się apostołem Hiszpanii, którą przemierzał pieszo, odziany w zgrzebną tunikę i nosząc ze sobą krzyż. Gorącą miłością kochał Kościół. Wiele czasu poświęcał na studium Pisma Świętego. Aby stawić czoło oziębłości religijnej, oddawał się nauczaniu prostego ludu, a także ludzi światłych i wykształconych. Dzięki modlitwie jego życie pełne poświęcenia, pokuty i surowości jaśniało duchowymi owocami i cudami.
„W mojej posłudze unikam wszelkiej sztuczności, ponieważ ona stanowi przeszkodę w skupieniu, szczerości i prostocie, z jaką Bóg chce, abyśmy wszystkim przepowiadali Jego Boskie Słowo, podczas gdy On angażuje Swoją łaskę tam, gdzie my nic nie możemy zrobić.”
bł. Dydak Józef z Kadyksu
Zmarł 24 marca 1801 roku w Ronda, a 1 kwietnia 1894 roku został beatyfikowany przez papieża Leona XIII.

Z listu błogosławionego Dydaka Józefado ojca duchownego Franciszka Ksawerego Gonzaleza:
„Ojcze duchowny! Czy będę miał tyle szczęścia, abym przebywając na ziemi wyciągał korzyść ze świata i aby zatriumfował święty krzyż i Ten, który do niego pokornie był przybity? Czy nadejdą takie dni, kiedy ja, okaz nieprawości, ukocham mego Boga i dokonam tego, że cały świat Go umiłuje?

Wciąż bardzo przygnębiają mnie grzechy ludu, pewnie dlatego, że nie zastanawiam się nad własnymi bardzo ciężkimi grzechami. Pewnego razu będąc w chórze razem ze wspólnotą zastanawiałem się nad tym i pragnąłem znaleźć jakiś sposób, aby uwolnić się od tego ciężaru. Wówczas, rozważając wszystko to, co mój Pan, Jezus Chrystus, choć niewinny, uczynił i co zniósł za grzechy innych, które przyjął na siebie, żywo i mocno uświadomiłem sobie jak wielki mam obowiązek wynagrodzenia. Również zwykle przerażony jestem ciężarem, ilekroć doczesne klęski przygniatają lud.

Bardzo trafia mi do serca owo wyrażenie, którym często posługujesz się w liście, że mianowicie jestem powołany do tego, aby być „kapucynem, misjonarzem i świętym”! Nie mogę tego czytać bez miłego i dziwnego wzruszenia ogarniającego moje serce. Wyrażenie to jest jak gwóźdź, który stale mnie kłuje, choć nie kaleczy i który mi stale towarzyszy we wszystkich okolicznościach. W ten sposób przemawiając jesteś zapewne przez Boga natchniony, skoro nigdy nie ujawniałem ci cudownych znaków, które stały się przyczyną powołania i które temu powołaniu towarzyszyły.
Moje serce rozpiera pragnienie, aby całkowicie należeć do Boga i wypełnić Jego wolę. Nawet w najmniejszym stopniu nie chcę uchybić temu, czego żąda ode mnie Pan. Dlatego kiedy słyszę lub domyślam się, że moje czyny budzą zastrzeżenia w formie skargi lub donosu, martwię się mówiąc sobie: „Nie spełniłem tego, czego pragnie ode mnie Bóg, oni to dostrzegają, a ja nie”. Chociaż jestem tak nędzny, że obawiam się, aby możnych nie obrazić, to jednak bez większych trudności uda mi się przezwyciężyć ten lęk. Ale gdy dostrzegam, że odstąpiłem od woli Bożej i Jego upodobania w najmniejszym nawet stopniu, wówczas wszelka pociecha znika z mego serca. Nie martwię się ani niepokoję, a jednak doznaję wewnętrznego i tak głębokiego udręczenia, że wydaje mi się, iż ono bardziej wyczerpuje moje siły niż prace fizyczne. Całkowicie jestem zatroskany o wypełnienie zamiarów, które Bóg ma względem mnie. Ojcze! Powierniku mojego serca i mojej duszy! Mówiąc jednym słowem, pragnę tak doskonale upodobnić się do Pana mojego Jezusa Chrystusa, jak tylko dla mnie to jest możliwe.

Tęsknię za bardzo poufnym, serdecznym i głębokim obcowaniem z Bogiem, chociażby miało ono być oschłe, gorzkie i pozbawione wszelkiego uczucia. Chciałbym w świecie dokonywać cudów! Chciałbym spędzać noce na modlitwie bez potrzeby snu! Chciałbym nawrócić wszystkich, do których przemawiam i na których spoglądam! Chciałbym, ale czy wiem czego? Nic więc nie zdoła wypełnić mojego serca. Jestem przekonany, że ów niedosyt serca rodzący się z niemożności zrealizowania przedsięwzięć podjętych dla chwały Bożej, był dla świętych wielkim udręczeniem.”