30 kwietnia obchodzimy wspomnienie bł. Benedykta z Urbino (1560-1625), kapucyna.

Marek Passionei (Benedykt) urodził się 13 września 1560 roku w książęcym Urbino jako siódme z jedenaściorga dzieci szlacheckiej rodziny Dominika Passionei i Magdaleny Cibo. Szybko został sierotą. Mieszkał w Cagli i tam rozpoczął edukację. Najpierw pobierał naukę w domu, potem – gdy skończył siedemnaście lat – w Perugii. Na koniec rozpoczął studia wyższe w Padwie, gdzie w 1582 roku, mając zaledwie dwadzieścia dwa lata, otrzymał doktorat z prawa cywilnego i kanonicznego. Wysłano go do Rzymu, na dwór kardynała Pier Girolamo Albaniego, jednak ten styl życia nie przypadł mu do gustu.
Marek Passionei powrócił do Marchii i zamieszkał w Fossombrone, gdzie nieco wcześniej osiadła jego rodzina. Czując w sercu powołanie, zapragnął pokornego i surowego życia kapucynów, których skromny erem znajdował się poza murami miasteczka Metauro. Początkowo jednak jego wstąpieniu do zakonu sprzeciwiała się zarówno rodzina jak i sami bracia. Do nowicjatu został przyjęty w 1584 roku. W maju 1586 złożył śluby zakonne. Formację zakonną kontynuował w Ankonie, a w 1590 roku został kapłanem. Jako skromny kaznodzieja, głosił słowo Boże w różnych klasztorach.

W 1600 roku minister generalny Hieronim z Castelferretti przydzielił go do grupy misjonarzy, którzy pod przewodnictwem św. Wawrzyńca z Brindisi mieli wprowadzić zakon do Czech, umacniając przy tym wiarę katolicką w tym kraju. Choć nie ubiegał się o wykonanie tego zadania, bezzwłocznie gotów był do drogi. Trudna misja wymagała, by uczestniczyli w niej bracia przykładni i uzdolnieni. Minister generalny pochodził z Marchii, więc dobrze znał Benedykta i uważał, że doskonale się do misji nadaje. W jednym z listów Benedykt wspominał o trudnościach, jednak wytrwał posłusznie pod przewodnictwem św. Wawrzyńca, mimo wielu zniewag ze strony heretyków, którzy głęboko go nienawidzili. Po upływie trzech lat (w 1602 roku) wrócił do prowincji, gdzie w wielu różnych klasztorach pełnił rozmaite funkcje – kaznodziei, przełożonego lub prostego brata. Chodził także po kweście zarówno w miastach jak i po wsiach. Zwykł wtedy mawiać:
„Łatwiej jest nieść ciężar chleba niż grzechów”
Ponieważ był pokorny i kochał milczenie, sprawiał wrażenie prostego, niewykształconego człowieka. Gdy był gwardianem w Pesaro, odwiedził go książę d’Urbino. Benedykt, po obiedzie miał zwyczaj pomagać w kuchni, kazał więc czekać szacownemu gościowi, aż skończy porządkować naczynia.

Jako kaznodzieja wolał odwiedzać miejscowości, gdzie publiczny zegar wybijał godziny w dzień i w nocy, dzięki czemu mógł wypełniać swoje pokutne i modlitewne praktyki w takim samym rytmie jak w klasztorze. Darzył miłością krzyż, mękę Pańską, Eucharystię i Maryję, którą nazywał mamą. Wymyślił wiele gestów wyrażających miłość, takich jak godzinna modlitwa krzyżem na ziemi, czy „modlitwa ogrodu” z rozciągniętymi ramionami i twarzą blisko ziemi. Nieustanna medytacja męki budziła w jego sercu uczucie żalu, co popychało go do częstej spowiedzi – nawet do trzech razy na tydzień – jednak jego spowiednicy nie znajdowali materii wymagającej rozgrzeszenia.
Nie lubił dużych miast, niekiedy jednak zdarzało mu się głosić kazania w Pesaro (1612), w Urbino (1619) czy w Genui (1619). Wolał małe, schowane przed światem miejscowości, niewielkie miasteczka, które z trudem można odnaleźć na mapach. Kilkakrotnie budował w nich kościoły bądź je odnawiał, jak choćby w Barchi czy w Castelleone. Swych kazań nie zapisywał. Ograniczał się do skrótowych punktów, spisywanych na skrawkach papieru. Głosił z serca. Było to wezwanie pokornego do pokornych, a zarazem Słowo Boga, wywołujące wstrząs i prowadzące do nawrócenia. Ostatnie w życiu, wielkopostne kazania głosił w Sassocorvaro.

W czasie drogi, zwykle podróżował pieszo, wygłodniały musiał się zatrzymać w Urbanii. Po dziesięciu kazaniach zmuszony był je przerwać. Przewieziono go do Urbino, a następnie do Fossombrone. Tam przeszedł kolejną operację przepukliny, która przyczyniła się do jego śmierci. Poprosił, aby na taborecie ustawiono krzyż i wpatrywał się w niego. Jeśli ktoś mu go przesłonił, natychmiast prosił, aby się przesunął. Trwał w milczeniu i wydawało się, że wypoczywa. Bracia ledwo dostrzegli, że zgasł jak świeca 30 kwietnia 1625 roku, gdy czytano mu, jak sam chciał, mękę Pańską. Miał wtedy prawie 65 lat, w tym 41 lat życia zakonnego.
(Constanzo Cargnoni, Śladami świętych. Żywoty kapucyńskich świętych i błogosławionych)

Czcijmy świętych Pańskich. Nie da się zadowolić i duszy i ciała. Jedno z nich musi stracić. Więc niech straci ciało.
bł. Benedykt z Urbino

Niezmordowany kaznodzieja – bł. Benedykt z Urbino
Benedykt Passionei z Urbino należy do tych błogosławionych naszego Zakonu, którzy są w Polsce mało znani. Dlatego zanim przejdziemy do przedstawienia jego posługi kaznodziejskiej, przyjrzyjmy się krótko postaci bł. Benedykta. Urodził się w 1560 roku w Urbino, w jednej z najbogatszych rodzin arystokratycznych Umbrii, jako syn księcia Dominika Passionei i Magdaleny Cibo. W wieku 22 lat ukończył w Padwie studia, uzyskując doktorat z prawa świeckiego i kościelnego. Dwa lata później został przyjęty do nowicjatu kapucynów w Fano. Jako nowicjusz poważnie chorował i przełożeni myśleli o odesłaniu go do domu. Benedykt był jednak wytrwały. Mówił, że przyjął habit po to, by żyć i umrzeć jako kapucyn. Otrzymał łaskę zdrowia i po 13 miesiącach nowicjatu złożył uroczystą profesję zakonną. Z listu, jaki napisał w 1590 roku wynika, że był już wtedy kapłanem i należał do wspólnoty w Fano. Dziesięć lat później znalazł się w grupie 13 misjonarzy kapucyńskich, którzy pod kierunkiem św. Wawrzyńca z Brindisi pracowali w Czechach. W 1612 roku został wybrany definitorem prowincjalnym. W roku następnym wybrano go kustoszem lub delegatem na kapitułę generalną.

Czy to jako gwardian, czy jako podwładny był zawsze bratem radosnym, ale zarazem skupionym w Bogu, pełnym słodyczy, szczerym, kochającym i współczującym. Współczesny Benedyktowi biograf zapisał, że „jaśniała w tym dobrym ojcu prostota serca tak wielka, że wydawało się, iż nosił swe serce w rękach i mówił z wielką prostotą to, co było odpowiednie, żyjąc z daleka od wszelkiego udawania i dwuznaczności”. Ze świętą stanowczością wymagał zachowania surowego życia kapucyńskiego, ale braciom żyło się z nim tak dobrze, że chcieli być jego podwładnymi. Bł. Benedykt odznaczał się głęboką pokorą. „Tam, gdzie nie był znany, nakazywał socjuszowi, aby nie mówił, że jest on gwardianem”, aby uniknąć wyrazów szacunku. Chętnie spełniał proste prace fizyczne w klasztorze. Także jako gwardian przynajmniej raz w miesiącu udawał się na kwestę, w mieście lub na wsi. Gdy trzeba było się zatrzymać w jakimś miejscu po drodze, nigdy nie szedł dalej, jeśli socjusz – czy to był brat zakonny, czy inny młody brat – nie powiedział: „Ojcze, chodźmy”. Wtedy od razu, bez powtarzania zarzucał na plecy torbę kwestarską. Tym, co szczególnie wyróżniało ojca Benedykta z Urbino wśród ówczesnych gorliwych braci kapucynów, był duch modlitwy, surowość życia i apostolstwo.
Fundamentalną sprawą, jaką należy podkreślić w kaznodziejstwie bł. Benedykta z Urbino, jest czystość intencji. Można by się spodziewać, że kapucyn z książęcego rodu, doktor obojga praw, głosił kazania w dużych miastach, w miejscach prestiżowych, jak byśmy dziś powiedzieli. Faktycznie krewni chcieli by przepowiadał na słynnych ambonach, dla chwały rodu Passionei. Tymczasem Błogosławiony wybierał ubogie wioski i miasteczka, nauczał ludzi prostych i wzgardzonych, ponieważ szukał nie swojej chwały, ale zbawienia dusz. Konstytucje nakazywały kaznodziejom, aby nade wszystko „wystrzegali się wszelkiej formy zachłanności, tak aby głosząc Chrystusa w wolności i w szczerości [intencji], osiągnęli owoc bardziej obfity”. O jaki owoc chodziło autorom pierwszych konstytucji? Z pewnością o ten sam, o którym Chrystus powiedział Apostołom w Mowie Pożegnalnej w Wieczerniku: „Przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał” (J 15, 16). Benedyktowi zależało na tym, by słuchacze kazań nawracali się i trwali w Chrystusie, winnym krzewie, wydając owoce świętości.

Benedykt z Urbino podejmował każdą posługę apostolską z aktem całkowitego posłuszeństwa przełożonemu, który go wysyłał. Zanim opuścił klasztor, aby głosić słowo Boże w miejscu mu wyznaczonym, czy to jako gwardian, czy jako podwładny, „prosił wszystkich braci, na kolanach, z wielką skruchą i uczuciem, o wybaczenie mu wszelkiego złego przykładu, jaki mógł im dać”. W drodze do miejsca przepowiadania – którą mimo chorób i zmęczenia odbywał zawsze pieszo i zachowując surowy post – Błogosławiony wypełniał czas modlitwą, medytacją i rozmowami o Bogu. Nie pozwalał na próżne pogawędki. Rzeczywiście pragnął wyryć w swoim sercu Chrystusa błogosławionego i oddać „Mu się w łagodne posiadanie, tak by z nadmiaru miłości On był tym”, który w nim przemawia. Ukochaną księgą i źródłem kazań Benedykta z Urbino było Pismo święte. Był posłuszny nakazowi Konstytucji, które wzywały kaznodziei, „aby w swym przepowiadaniu posługiwali się Pismem Świętym, w tym szczególnie Nowym Testamentem, a najbardziej świętą Ewangelią, tak byśmy, będąc ewangelicznymi głosicielami, przyczyniali się także do ewangelizowania ludów”. W swoim przepowiadaniu Błogosławiony potrafił też czerpać z nauczania Ojców Kościoła. Przepowiadanie bł. Benedykta było nauczaniem i zachętą pokornego brata do pokornych ludzi. Było to słowo ewangeliczne, proste, zrozumiałe dla wszystkich, pełne namaszczenia i miłości Bożej. Pamiętał o Franciszkowej zachęcie wyrażonej w regule, by słowa braci „w kazaniach, jakie głoszą, były wypróbowane i czyste na pożytek i zbudowanie ludu”. Ulubionymi tematami przepowiadania Benedykta z Urbino była miłość Boża, nienawiść grzechu, zachowanie pokoju ze wszystkimi, nabożeństwo do Chrystusa ukrzyżowanego i do Matki Bożej. Z wielką mocą, miłością i roztropnością gromił wady i nieuporządkowanie moralne, wzywał do nawrócenia, nie zważając na względy ludzkie i pogróżki, jakie czasami dochodziły do niego ze strony ludzi zuchwałych i wpływowych. W każdym czasie głoszenie słowa Bożego wymaga odwagi, wymaga ewangelicznego radykalizmu. Są kraje, w których kaznodzieje często unikają tematów uważanych za trudne i niepopularne takich, jak: konieczność spowiedzi indywidualnej, czystość przedmałżeńska i moralność współżycia małżeńskiego, posłuszeństwo Kościołowi, sąd Boży, niebo i piekło. Dzięki Bogu, w Polsce jest pod tym względem lepiej.
Nauczanie bł. Benedykta z Urbino było proste w formie przekazu, ale bogate w treść i okazywało się pożyteczne nie tylko dla ludu, ale i dla duchowieństwa. Biografie podają, że w mieście Cagli z umiarem i ewangeliczną wolnością zwrócił uwagę biskupa i jego kapituły katedralnej na konieczność zachowania zgody i pokoju. Pouczony przez Ducha Świętego, Błogosławiony umiał przemówić do serca człowieka, aby wstrząsnąć i doprowadzić do nawrócenia. Pamiętał, że „Ewangelia jest mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego” (Rz 1,16) i umiał zastosować prawdę objawioną do konkretnych sytuacji. Po kazaniu w kościele bł. Benedykt chętnie poświęcał czas nauczaniu dzieci, troszczył się o pojednanie skłóconych, odwiedzał więźniów oraz chorych zarówno w domach, jak i w szpitalach. Rzeczywiście przepowiadał i służył z nadmiaru miłości Chrystusowej, jak tego uczyły konstytucje, głosił bardziej przykładem niż słowem. Modlił się gorąco o nawrócenie grzeszników i jego przepowiadanie przynosiło owoce prawdziwej odnowy duchowej – liczne spowiedzi skruszonych słuchaczy, którzy garnęli się do jego konfesjonału, przynosiło umocnienie małżeństw zagrożonych rozpadem, pojednanie nieprzyjaciół.
Widzimy w naszym Błogosławionym ucieleśnienie ideału kapłana, który zarysował św. Jan Paweł II: „Miłość pasterska jest przede wszystkim darem z siebie, całkowitym darem z siebie dla Kościoła, na obraz daru Chrystusa. Dar z siebie nie ma granic, nosi bowiem cechy oddania apostolskiego i misyjnego Chrystusa Dobrego Pasterza, który powiedział: «Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. i te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz».
Również gdy bł. Benedykt przebywał poza klasztorem, niewiele albo nic nie zmieniało się w jego stylu życia surowym i uporządkowanym. Dlatego wolał głosić kazania w miejscach, gdzie był zegar publiczny, który pomagał mu utrzymać rytm modlitw i praktyk pokutnych, zarówno we dnie, jak i w nocy, kiedy wstawał na Godzinę czytań i godzinne rozmyślanie. Jeśli to od niego zależało, na swoje miejsce pobytu wybierał zawsze dom najbiedniejszych ludzi w miejscowości. Można powiedzieć: zakonnik i kapłan w każdym calu.

Wspomniałem o tym, że Benedykt z Urbino pracował jako misjonarz w Czechach. W wieku czterdziestu lat chętnie pozostawił spokojne życie w Marchii Ankońskiej i wraz ze swoimi współbraćmi podjął trudne zadanie głoszenia w kraju ogarniętym protestantyzmem wiary katolickiej i przeszczepienia tam Zakonu. Bł. Benedykt był nieodłącznym towarzyszem św. Wawrzyńca, posłusznym na każde jego wezwanie. Musiał znieść wiele zniewag i prześladowań ze strony heretyków, którzy go znienawidzili. Błogosławiony był gotowy poświęcić resztę swego życia pracy nad nawracaniem protestantów, a także przelać krew dla Chrystusa, gdyby Bóg tego zażądał, ale po dwóch latach przełożeni skierowali go z powrotem do Marchii. Benedykt z Urbino żył duchem misyjnym zarówno w Czechach, gdzie podjął działalność apostolską w trudnych i niebezpiecznych warunkach, jak i w swojej ojczystej Prowincji Marchijskiej, gdzie wyniszczał się, pokutując i głosząc niestrudzenie słowo Boże.
Bł. Benedykt nie dokończył ostatniego cyklu swoich kazań wielkopostnych, które rozpoczął – mimo znacznego osłabienia fizycznego – w 1625 roku w Sassocorvaro. Po wygłoszeniu 8 lub 10 kazań musiał przerwać nauczanie z powodu choroby. Dwunastu mężczyzn zgłosiło się, by przenieść go na noszach do Urbino, co świadczy o wielkiej miłości i czci, jaką cieszył się wśród ludu. Na własną prośbę przeniesiono Błogosławionego do jego klasztoru w Fossombrone, gdzie przez modlitwę mógł przygotować się do śmierci. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Oto odchodzę w objęcia mojego Boga”. Bł. Benedykt z Urbino wytrwał do końca w gotowości, by głosić kazania słowami i czynami.
br. Tomasz Płonka
(Braciszkowie świętego Franciszka rok XX, nr 122)